sobota, 5 kwietnia 2014

szlag by ten szlak

Po raz kolejny otwieram szufladę; o dziwo znów nie celem od lat tak u mnie oczywistym. Diametralne obroty powinny mieć swoje źródło rozpędu, u mnie zresztą tak potężne, że bez problemu pokonywały liczbę trzysta sześćdziesiąt. W zasadzie wystarczyło umieć się zatrzymać w tym jednym, połowicznym momencie. Zatrzymać się to osobliwe słowo w kontekście drogi do przodu, nigdy nie rozumiałam tego paradoksu. Wolałam biec, dostawać w twarz z pieprzonych gałęzi, potykać się o korzenie i gubić drogę. I co taki pokiereszowany człowiek może zrobić? Przecież każdy dostrzeże jego blizny, nikomu nie umknie szlak utrwalony w jego tęczówkach. Ale czy można kwestionować słuszność tego wyboru? Pokrętna trasa pokonana jednym tchem versus powolny spacerek przetartym traktem. To prawda, że nie lubicie rannych. Ci drudzy mają przecież gładszą skórę, młodsze rysy. Za to macie hemofilię. Zginiecie przez ledwie muśnięcie, kiedy nas wzmocni największy cios. Trwajcie w nieskazitelnej utopii, pewni swojej nietykalności i porządku, którego przecież zmącić nie sposób. Kiedy jednak od podniesionej głowy wysiądze wam szyja, nic nie da wam skulenie ogona i najżałośniejsze skamlenie. W końcu karma to coś, co kocha każdy pies, prawda? Nie dziwcie się więc, że zawsze was dorwie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz