poniedziałek, 24 marca 2014

deszcz

Siedziałam po turecku na środku oceanu z puchowej pościeli. Jak zwykle szukałam inspiracji w obrazach, mogłam przeglądać je godzinami. Mimo cienkiej koszuli, którą miałam na sobie, moje ciało wrzało z zazdrości, a skóra co pewien czas pstrzyła się gęsio na widok marzeń spełnionych cudzymi szkłami.

Za oknem deszcz, monotonny szum przypominający, że życie wolno toczy się dalej, a słońce zrezygnowało z pocieszania wiecznie niezadowolonych ludzi. Zginając lekko przestarzałe żaluzje, zobaczyłam przemykające ukradkiem osoby odziane w długaśne płaszcze, kapelusze fedora, walczące z wiatrem tak prymitywną bronią, jaką jest parasol. Każdy po kilku sekundach nikł gdzieś za rogiem, w jakimś lokalu czy oficynie. Wyszłam zatem na ten mokry świat, stanęłam na środku ogromnej kałuży, mocząc przy tym przetarte trampki i spojrzałam w niebo, pozwalając kroplom rozmyć to, czym rankiem potraktowałam swoje zmęczone oczy. Za duży sweter przemókł nadzwyczaj szybko, przykleił się do mojego brzucha i pozwolił wodzie ściekać po moich nogach. Zimno? Niby tak, ale nic tak nie ostudzi niespokojnego ducha, któremu wiecznie nie po drodze jest być w jednym miejscu. Starczy.

Usiadłam, mokra, pościelowy ocean stał się trochę bardziej dosłowny. Spojrzałam w lustro na przeciwko łóżka, przypatrzyłam się kosmykom przyklejonym do umorusanej twarzy, wzięłam w rękę aparat i uwieczniłam swój żałosny widok. Lubie to zdjęcie, ma swoją historię, której nie powinien znać nikt, oprócz mnie, a to, czy pozna ją ktokolwiek inny, będzie zależne od tego, czy mogę nazywać siebie takim samym zaklinaczem czasu, jak ci, którzy doprowadzają mnie do szewskiej pasji.

niedziela, 23 marca 2014

zegar

- Chyba nie zdajesz sobie sprawy z tego, jak wielką jestem pułapką dla ciebie, prawda? - zapytał zegar.
Zebrałam kilka pustych kartek z kalendarza leżących na ziemi i zgniotłam je w kulkę, by cisnąć w gadającą tarczę.
- Myślisz, że zniszczysz mnie moją własną bronią, głupia? Rozwiń te kartki i zastanów się, o ile skuteczniejsze by były, gdyby znajdowało się na nich coś więcej niż data...
Pieprzone przedmioty znowu zaczynają do mnie gadać. Coś jest nie tak, cały ten pokój od jakiegoś czasu zdaje się tylko marudzić, szeptać, powtarzać swoje irytujące mantry. Zdjęłam ze ściany pieprzące ustrojstwo i wyrzuciłam je przez okno.
- Skoro wyrzuciłaś zegar, czemu nie zrobiłaś tego ze mną? - zapytała teczka z rysunkami.
- Mnie już dawno zostawiłaś, a obiecywałaś, że nigdy tego nie zrobisz - szepnął aparat.
Wszystkie książki pozlatywały z półki, wzburzając tumany kurzu. Mój dom jest nawiedzony. Jestem nienormalna tak samo jak wszystko to, co mnie otacza. Wzięłam swoją uśmiechniętą paczkę papierosów i zaparzyłam śpiewającą kawę. Siedziałam na kuchennym blacie i słuchałam komplementów dobiegających z wnętrza lodówki. To dziwne; większość przedmiotów mnie uwielbia, zadowolone szepczą moje imię i mówią, że jestem najlepsza. Nie wrócę tam, skąd przed chwilą wyszłam; gdzie każdy pieprzony, nienawistny wihajster tylko czeka na moment, by palnąć jakiś niemiły komentarz. Usłyszałam głośne wołanie z barku; okazalo się, że butelki znowu chcą ze mną poplotkować. Kochają mnie! Zresztą, ze wzajemnością. O ile milej siedzieć mi tutaj, niż w tamtym krytycznym towarzystwie.

Obudziłam się następnego dnia z bólem głowy. Otworzyłam oczy, spojrzałam na ścianę, usłyszałam ciche tykanie zegara... Zegara! Zapytałam, skąd się tu wziął, nie odpowiedział, tak samo jak wszystkie inne przedmioty. Usiadłam zdenerwowana, wzięłam kalendarz i dopisałam kilka planów na dzisiejszy dzień, żeby już nigdy nie musieć kłócić się z trybikową wredotą.

środa, 5 marca 2014

moll



kiedy opuszcza cię jej chłodny, znienawidzony dotyk
czujesz ulgę, prawda? 
zapomniany akord zaburza porządek durów.
rozkrusza silną już przecież konstrukcję
nie w pył; po prostu daje maleńkie ujście
czemuś, co chcąc nie chcąc zwie się
tęsknotą.
jak to możliwe, że pniemy się w górę po to,
by podziwiać widok tam w dole?
hen wysoko za długo nie zabawisz,
każdy turysta chce wrócić do domu.
to tam nam najlepiej?
gorycz ponad słodyczą;
kwestia charakteru, poczucia sensu.
jak gdyby łzy mówiły prawdę, a uśmiechy łgały.