wtorek, 7 kwietnia 2015

mapa

Nawet nie potrafię określić, jak ciężki był balast myśli porzucony jeszcze niedawno. Nadmiar połączeń nerwowych w swojej strukturze tak różny, w finalnym skutku jednoznaczny, obalający swą destruktywnością najmniejsze drgnięcie zwiastujące ten pierwszy krok w stronę światła. Człowiek pozostaje sobą, niezależnie od aury jaka go otacza, we mgle jesteśmy takimi samymi ludźmi, jak w rażących promieniach słońca.

Tak naprawdę stojąc w jednym morzu, obmywa nas tysiąc fal, jesteśmy też towarzyszami tyluż ryb w nieustannej rotacji - pozornie związani z daną przestrzenią, która jest po prostu mieszaniną niezliczonych pierwiastków. Dłuższa obecność kogokolwiek to tak naprawdę kwestia chwilowej indukcji. 

Mimo to trwamy w wierze, że przypisany jest nam dany świat z określonym składem. Ta iluzoryczna trwałość bądź jej pragnienie popycha nas do działania. A czasem hamuje, to kwestia odkodowania jednakowych przecież intencji środowiska. 

Rodzimy się z mapą, której legenda staje się z czasem klarowniejsza. Nikt nie poda nam dokładnych współrzędnych ukrytego skarbu, a on zawsze istnieje. Szkoda byłoby go nie wykopać, to naprawdę przytłaczająca strata. Nie każdy dostanie w spadku łopatę i kompas, są tacy którzy wyrzucą mapę do śmieci, inni codziennie są w nią wpatrzeni. 

Żyję, trwam, mnogość barw oślepia, to niesamowite, jak bardzo człowiek się wyostrza bez utraty swojego rdzenia; jak szybko pną się gałęzie ku górze, jednocześnie pamiętając o korzeniach szukających niezbędnych źródeł. 

Nic się nie zmieniło, tak diametralnie, że aż wszystko jest inne. A wciąż takie same...