niedziela, 19 czerwca 2016

jutro

Jak to jest, że z wiekiem ta cała dziecinna wiara gdzieś się ulatnia? Niewidzialna siła, która pchała nas w nieznane, zabierała strach i zostawiała ekscytację.. Niesamowicie cienka granica pomiędzy tą niezłomnością a bezsilnością.

Nie wiem ile osób siedzi teraz karmiąc się czystym nihilizmem. Ile zapomniało o swoich marzeniach, o tym kim mieli być i jak ważne to dla nich było. Miotamy się, w łańcuchach założonych przez nas samych, dusimy się, ale pragniemy tego uczucia -  bez tego czujemy się jeszcze bardziej niedotlenieni. 

I może starczy mi siły, może w pewnej chwili odgonię te chmury, mgłę i zobaczę w końcu wyraźnie ten cel? W końcu mignie mi trzy razy dziennie, zaznaczy swoją obecność, co tak naprawdę tylko przypomina o tym, jak powinno być wcale nie pomaga.. 

Zdradzać siebie samego to najpotworniejsze uczucie, ustalać zasady, które zaraz gubi się gdzieś w kącie, depcze, zapomina.. Po co? Dlaczego do cholery sprawia nam przyjemność męczenie samych siebie, wbijanie sobie po raz kolejny zardzewiałych gwoździ w skórę? Dlaczego tak bardzo wolimy biec pod wiatr i specjalnie wybierać najgorsze drogi? 

Jak pisał Różewicz, dna już przecież nie ma, nie odbijesz się od niego, nie pójdziesz w górę, nie wykorzystasz go. Będziesz spadać nieustannie, nie poznasz co to apogeum nieszczęścia, będzie ci się wydawało każdego dnia, że gorzej być nie może, a jutro powtórzysz to zdanie, jak zwykle zdziwiony, że to w ogóle jeszcze możliwe.

Określmy dno, znajdźmy granice, wyznaczmy choć zarys schodów, po których można się stąd wydostać. Schowajmy strach, weźmy wdech, zaciśnijmy zęby i idźmy.. Gdzieś, gdzie to wszystko nie ma już wcale znaczenia, jest przeszłością za grubą warstwą szkła w muzeum naszych błędów. To możliwe, wiem, już raz tam byłam, przez chwilę, było cudownie, dopóki nie znudziło mi się tam na górze...

Najgrosze w tym wszystkim jest spojrzeć na to z perspektywy. Zrozumieć, jak głupim się jest i zebrać te myśli w całość, by stwierdzić że naprawienie tego wszystkiego to robota na jeden dzień.. Tylko to musi być TEN dzień. Może to dziś..?

// a może nie może to jutro pojutrze kiedyś w przyszłości jeszcze za wcześnie jeszcze nie muszę nie jestem gotowa to z wiekiem przyjdzie ja wstanę wezmę zrozumiem jednego dnia schowam to zło zabiję zacznę na nowo od jutra już zawsze będę wysoko 

wtorek, 15 marca 2016

world as it is

Hej, świat nigdy nie przestał być piękny! W swojej brzydocie i asymetrii, konsystencji rozmoczonych liści i zacieków na fasadach budynków. Kiedy rozpieprzonym butem wchodzisz w kałużę ochlapując kostki; zaczynasz rozumieć, że to wszystko co wokół cię otacza jest w pewien sposób ze sobą połączone i co za tym idzie, nieuniknione. Nie uciekniesz do równoległej rzeczywistości, nie sprawisz,że te wszystkie zjawiska znikną na rzecz nowych, nieskażonych nostalgią mechanizmów.

Cofamy się myśleniem o lata, rozumiejąc, że nie zawsze byliśmy w błędzie. Pamiętam jak dziś, fascynację tym odrapanym miastem, historię kamienic zapisaną w odłamkach rozbitego szkła, w zgaszonych o podeszwę papierosach; wypalonych być może podczas emocjonalnego przełomu, a może po prostu ku fascynacji dymem kłębiącym się z ust, by chodź przez chwilę poczuć, że jest się w stanie mieć nad czymś kontrolę. Każda rysa, zaciek, napis i zmięta koszula, to wszystko zwykłam traktować jako dekorację; taki urok tego miasta.

W autobusowej przestrzeni ludzie wgapieni w telefony, nie dostrzegą szczegółów wartych więcej uwagi niż drogie torebki kupione przez obce dla nich osoby. Żyjemy tu, oddychamy tym samym powietrzem; mamy cały świat (aż i tylko), możemy przekształcać wszystko wedle uznania na naszą korzyść i kaprys. 

Pieniądze napędzają świat, ale czy na pewno? To tylko zwitki papieru które możesz zamienić we wszystko,tylko nie w szczęście. To ostatnie jest najtańsze i co najważniejsze, w pełni zależne od nas; z wiekiem wyobraźnia blednie, a marzenia się materializują. Nie spełniają się, stają się tylko prostsze i wymagają zwitków banknotów. Co z pragnieniami? Jest coś jeszcze, co sprawi, że skóra znów zgęsieje; da nadzieję że jeszcze kiedyś wyrosną nam pióra i nauczymy się latać? 

Dzieci od zawsze były mądrzejsze od dorosłych; nie wiedziały co to konformizm, starczył im kawałek trzepaka, kij, trawa i koledzy, by zawojować swoim światem. Dojrzałość to zrozumienie, że szczęście nadal może opierać się na tych samych filarach.

I może chwilami zapominamy o tym jacy jesteśmy naprawdę, może czasem chcemy przybrać maskę silniejszych od siebie, bardziej stanowczych... Może bez tych masek czujemy się nadzy i  bezbronni, ale czy nie na tym polega urok natury, że najpiękniejsza jest nietknięta ułudą ze wszystkimi swoimi zadraśnięciami?

Może prościej jest być człowiekiem, który nie podnosi wzroku i nie polemizuje ze światem; traktuje go jako układ zamknięty i nie chce stworzyć z niego obrazu, jaki chce widzieć. Może prościej jest schować głowę w piasek, dać się spłaszczyć normom społecznym i wyeliminować uczucia. Ale złość nie byłaby złością bez wybuchów, a miłość nie byłaby miłością bez porywów. Ludzie-wulkany, nieprzewidywalni, za to szczerzy.

I mimo wszystko, serce jest najlepszym doradcą, chłodna kalkulacja da ludziom tylko spodziewane efekty, gotowane ziemniaki na obiad i wczorajszego kotleta.. Żyć, chłonąć, wdychać, krzyczeć, drżeć, kochać, śpiewać, płakać i tańczyć... Albo gnić. Gnić, szarzeć, stać, leżeć, trwonić, starzeć, zwalniać, spadać, umierać.

Wybierz scenariusz, tylko pamiętaj, że jeden z nich nie ma didaskaliów.

poniedziałek, 7 marca 2016

epilog

tak znikąd los się uśmiechnął
uśmiechnął, bo wiedział, że to tylko żart
coś ulotnego, niezakorzenionego
w moim wątpliwym szczęściu.

hej, jestem tylko kłębem nerwów
połączonym wybuchowym charakterem.
tylko zwitkiem nieokreślonych emocji
tęskniących za nienazwanym


kwitnę i więdnę, więdnę i kwitnę
na zmianę
walczę ze swoimi wiatrakami

oceń książkę po zakończeniu
nie wstępie..

niedziela, 14 czerwca 2015

poddasze

kolejne potknięcie
o starą zabawkę
na zagraconym poddaszu.
rozsypane pudełko z fotografiami
w towarzystwie samotnego guzika
i kilku pożółkłych arkuszy


czas jakby zawiesił się
siwy puch
konsekwentnie przykrywa
istotność przedmiotów
narusza ich wagę
zamienia w rupiecie

najdziwniejsza jest tutaj mgła

nie chce ujawnić, co jest za oknem
jak wysoko nad ziemią jestem
co kryje tamtejszy świat
jest tylko strych


choć nie wiem czemu
lubię tu bywać

grzebać w reliktach przeszłości
przecierać zakurzone twarze
osób, których już dawno nie ma


wystarczy jedna zapałka

by zatlić spróchniałe deski
zabrać przeszłości medium
pokonać mgłę

zrobić w końcu porządek

wtorek, 7 kwietnia 2015

mapa

Nawet nie potrafię określić, jak ciężki był balast myśli porzucony jeszcze niedawno. Nadmiar połączeń nerwowych w swojej strukturze tak różny, w finalnym skutku jednoznaczny, obalający swą destruktywnością najmniejsze drgnięcie zwiastujące ten pierwszy krok w stronę światła. Człowiek pozostaje sobą, niezależnie od aury jaka go otacza, we mgle jesteśmy takimi samymi ludźmi, jak w rażących promieniach słońca.

Tak naprawdę stojąc w jednym morzu, obmywa nas tysiąc fal, jesteśmy też towarzyszami tyluż ryb w nieustannej rotacji - pozornie związani z daną przestrzenią, która jest po prostu mieszaniną niezliczonych pierwiastków. Dłuższa obecność kogokolwiek to tak naprawdę kwestia chwilowej indukcji. 

Mimo to trwamy w wierze, że przypisany jest nam dany świat z określonym składem. Ta iluzoryczna trwałość bądź jej pragnienie popycha nas do działania. A czasem hamuje, to kwestia odkodowania jednakowych przecież intencji środowiska. 

Rodzimy się z mapą, której legenda staje się z czasem klarowniejsza. Nikt nie poda nam dokładnych współrzędnych ukrytego skarbu, a on zawsze istnieje. Szkoda byłoby go nie wykopać, to naprawdę przytłaczająca strata. Nie każdy dostanie w spadku łopatę i kompas, są tacy którzy wyrzucą mapę do śmieci, inni codziennie są w nią wpatrzeni. 

Żyję, trwam, mnogość barw oślepia, to niesamowite, jak bardzo człowiek się wyostrza bez utraty swojego rdzenia; jak szybko pną się gałęzie ku górze, jednocześnie pamiętając o korzeniach szukających niezbędnych źródeł. 

Nic się nie zmieniło, tak diametralnie, że aż wszystko jest inne. A wciąż takie same...

czwartek, 11 grudnia 2014

over the rising hills

Zapytasz kim jestem.

Odpowiedź nie będzie jednoznaczna, tak naprawdę na codzień zajmuję się niespójnością. Nie daj się zwieść moją pewnością siebie, nie słuchaj moich niereformowalnych poglądów. Nie dyskutuj, nieważne co mówię wczoraj, dzisiaj i jutro, ja zawsze mam rację. Rację na chwilę obecną, wtłoczoną do mojej głowy, wyrytą na skórze. Jesteście jednolici, wszyscy. Biegniecie do przodu, do tyłu, stoicie w miejscu - ruchem jednostajnym. Wszystko co czarne, jest dla was czarne; pominiecie tysiące odcieni, nie zauważycie jaskrawości tej żywej, tętniącej barwy. 

Wczoraj z głową w chmurach, planem w ręce i uśmiechem nie wierzyłam, że dziś wyląduję z poharatanym sercem i naruszoną konstrukcją. 

Sercem? Wiecznie pusty organ, za to grzmiący echem zbyt wielu zbyt szybko wypowiedzianych imion. Mój prywatny cichy zabójca. Zmiennocieplny; zależnie od sytuacji. Rozedrga ciało, pozwoli mu działać, za chwilę zaklnie go w bezruchu. 


Maksymalny poziom komplikacji to podobno intrygująca sprawa. Rozbierz mnie na części pierwsze, pobaw się trochę, by później udławić się jednym zatrutym kawałkiem. 


Degustacja trwa; egzotyczne smaki znajdują swoich amatorów. Są nowe, pełne, nieznane podniebieniu, wyraziste. Za to są obce, nie ufa się im jak swoiskim ziemniakom z kotletem i surówką.


Wszystkie imiona i tak zleją się w jedno, niemające kompletnie sensu słowo. Mogłabym wykrzyczeć je z pamięci ot tak; krzykiem beznamiętnym, jak nagłówki brukowców. Brakuje tej synestezji, by każde słowo brzmiało nie tylko  w uszach, a w każdej komórce ciała. Tak powstają warzywa, emocjonalne głazy; przystosowane do sytuacji. 


Ale pewnego dnia przejdę przez miasto ranem, w lekkiej mgle, czując zapach świeżego, niezmarnowanego jeszcze dnia, a niebo da mi oddczuć, że jestem na równi z nim; i tak pokonam całe zło i szarość; i nie uwierzę że na tym świecie nie warto mieć cienkiej, wrażliwej skóry. Ludzie, brzydcy jak spękane pięty, może nie poczują, jak wdepną w zardzewiały gwóźdź, ale nie drgną też od dotyku delikatnego piórka, nie poczują chwili przepływającej przez palce, skóra nie zapstrzy się gęsio na dźwięk gitarowych akordów.


I może wcale nikt nie wspomni, może dopisze do tej samej listy z pospolitymi klonami; nie każę być doceniona, nie muszę wpasować się w każdy system wartości; chcę po prostu zrozumieć, że to o czym myślę oparta o szybę, jadąc anonimowo zatłoczonym tramwajem, tak naprawdę jest na wyciągnięcie dłoni, mogę to musnąć palcem, poczuć, zachcieć i spełnić. 


Żyć. i czuć. i trwać.

dłużej, niż piosenka usłyszana w taksówce
mocniej, niż schlałeś się przedwczoraj
piękniej, niż dziewczyna na drukowanym obrazku
intensywniej, niż myśli na haju
szybciej, niż akcja na ostatnim meczu
jak nic, co dotychczas. 

środa, 10 września 2014

unaware

tonąc w puchowej przestrzeni
cichej metafizycznej
rozedrgane dźwiękami 
ciało gęsieje 
z tęsknoty za pełnią
emocji o twórczych własnościach

niemożność przebicia
zrogowaciałych warstw normalności
pozornego realizmu 
zasusza duszę upstrzoną
nienazwanymi marzeniami

skorupa pęknie wypuści
złaknione korzenie
po omacku szukających
smaku spełnienia
kontrastem
jest tu obecność
prostych potrzeb
ludzi mniejszych;
nie wiedzących, kogo
wynieść mają pod niebo
pomijając stan rzeczy
jaki narzuca się 
we wstępnym oglądzie.

czwartek, 4 września 2014

down in the hole

hej, to my jesteśmy własnymi wrogami
nie trzeba nas bronić swoim ciałem
nikt nie stanie przecież między nami
a naszymi umysłami

lubimy się bać
smakują nam łzy
ból to przyjemność
to spokój przytłacza.

dawno widziany cel
stracił swoją klarowność
wypuszczeni na wolność
zeżremy siebie nawzajem
żeby nie było nudno.

wtorek, 12 sierpnia 2014

cholera

to mnie w końcu zabije
tłumiony krzyk niemy wyk
trzy kroki w przód dziesięć w tył
nie o taki postęp mi chodziło

hej stagnacjo
pieprzona dziwko, która każe mi bezczynnie
patrzeć w tę ścianę bez zrozumienia
pewnego dnia runiesz
a twoje zatrute cegły 
rozpieprzą cały ten smutny świat
bez słońca i bez nadziei 

i w końcu poczuję klarowność
przejrzystość racjonalności 
realizm w ciszy sumienia
bezdźwięczny żal bezimienne zarzuty
stan nieważkości, bez obciążenia
czegoś, co tak naprawdę nie istnieje
urojenie; zmora milionów
co dociera do nas dopiero w momencie
gdy ktoś po prostu zniknie.
jeden z nas.


czwartek, 24 lipca 2014

?

nawet jeśli znałam mapę dokładnie
cały szlak, każdy zakręt na pamięć
jak to możliwe, że tak łatwo
zboczyłam z drogi, by iść za czymś
co nie miało racji bytu?
za czymś, przed czym się wzbraniałam
tyle lat walki, by w końcu ulec
powiedzieć, że to zrobię
mimo buntu, obietnic
cały plan, w końcu tak dopracowany
zginął; jestem hipokrytką
kłamię, czy naprawiam błędy?
ślepnę czy odzyskuję wzrok?
ja, niepowtarzalna?
pójdę przetrtym szlakiem
kosztem siebie, tylu lat wyrzeczeń?

właśnie to jest piękne.
jeden decydujący moment
w końcu wypowiedziana myśl.

poniedziałek, 7 lipca 2014

szczegół

Pamiętasz jak obiecywałaś, że nie znikniesz wśród białej tkaniny? Nie staniesz się fragmentem całości, będziesz nitką, której nie da się wypruć, zabarwić czy przeciąć. Będziesz szczegółem, jak na niego przystało, szczegółem szczególnym, wyszczególnionym w jednolitej nieszczególnej treści. Sprawisz, że bezsens nabierze sensu, a to co brzydkie stanie się piękne. Magia zamysłu pozbawiona mocy tworzenia - ukryta pod płaszczem niemocy, niepotrafiąca przebić pokrytej kurzem skorupy. Balast ciążący na ramionach, pasożytujący na umyśle, pożerający największe chęci. Potwór, coś nieuchwytnego - walka z wiatrakami. Powiedzieli, że porywasz się z motyką na słońce - kiedy Ty zgubiłaś nawet motykę. Wiem, że nadal chcesz walczyć, wiem że masz w sobie zawsze kreacyjny pierwiastek. Ambitny reżyser bez środków na dobrą produkcję - odwieczna wymówka. Zanim zgubisz się w natłoku pospólstwa, zanim zmienisz kolor jak kameleon, zrozum że gdzieś tam poznasz inne nitki, z którymi można stworzyć nierozerwalną włóczkę - sznur, który uplecie całkiem nowy świat, spójny w swojej doskonałości, niejednolity w charakterach. Przestanie mieć znaczenie grawitacja; skacząc do góry dopniesz najwyższego szczytu, spadając w dół napotkasz tysiąc punktów zaczepienia nie mających przecież racji bytu. Nie zginie coś, co powstało tak dawno, fundament nie do zwalenia. Pamiętaj, co obiecałaś, zapomnij o tym, co stoi temu na drodze. Bądź jak motyl i nie stop się w lampie jak reszta ciem zwabiona złudnym światłem. 

czwartek, 19 czerwca 2014

4:49

Powrót do domu w tak pięknej aurze bywa rzadkością. Dawno nie zwróciłam uwagi na świergot wróbli, księżyc, promienie słońca nadające szarości żywsze odcienie. Pieprzone trakcje przypomniały mi coś, co kojarzy mi się z moim miejscem urodzenia. Nie wiem, skąd mam niekóre wspomnienia, nie mam pojęcia dlaczego najdokładniej zapamiętuję właśnie abstrakcyjne obrazy. Może to wskazówka, że wybrałam odpowiednią drogę, może moim celem jest przelanie tego wszystkiego na kliszę. Apokaliptyczny krajobraz, określenie zgodne z każdym moim snem. Ta nieuchwytność, coś za czymś się tęskni, znikomość jednostki podkreślona ciężarem sklepienia bynajmniej nie błękitnej barwy. 

Największy potencjał mają ci, którzy świata nie podbiją nigdy. Nie są w stanie. Mają tyle siły, że muszą jej czym prędzej użyć. Na kimś, kto jest najbliżej. Ambiwalencja, największa wada człowieka, wyniesie go w górę, by za chwilę zrównać go z ziemią. Im wyższe ambicje, tym mocniejszy będzie upadek. Wstaniemy, spadniemy, znów podniesiemy się, by potknąć się o własne nogi. Należałoby pozbyć się pozornie kluczowej sprawy - myślenia. "Miecz przeznaczenia ma dwa ostrza. Jednym jesteś ty." 


Napisz chociaż jedną dobrą stronę, damy to na tylnią okładkę, zdziwisz się ilu frajerów to kupi, mówił wydawca. Tak, dokładnie tak wyglądał ten dzień. Kolejna kiepska książka z genialnym początkiem. W końcu trafi sie taka, której epilog mnie zaskoczy. Ze wszystkich chorób świata tylko pesymizm mnie nie dopadł. 


środa, 11 czerwca 2014

o trybiku który się zepsuł

zegar tyka nieustannie
w ciągłym ruchu jego wskazówki
trybiki koła zębate
działają, nieważne czy deszcz
upał smutek radość

nie jest to może

wynalazek najnowszy
najbardziej skomplikowany
nikt jakoś nie marzy o tym
by zostać zegarem
choć tak naprawdę
sensem jest przemierzać ten okrąg 
tysiące razy bez zawahania

choć czasem i zegarowi

zdarza się stanąć
to jednak ktoś go zawsze nastawi
proste, prawda?
deus ex machina..

poniedziałek, 12 maja 2014

mur

śmieszny jest
ten mur, w całej swojej okazałości
gruby już przecież na metr
zniszczony przez psotne dziecko
to śmieszne
że wystarczy wypchnąć
małym palcem luźniejszą cegłę
by podziwiać, jak runie świat

a my jak syzyf
wstaniemy, cegła po cegle
zbudujemy konstrukcję na nowo
wiedząc, że i tak znudzony turysta
zabierze coś na pamiątkę

w dwóch twarzach
jedna jest tylko prawdziwa?
ta bierność pod płaszczem działania
czy silna psychika, zbyt słaba, by upaść


nikt nie musi stać i łapać
po drodze w dół tysiąc punktów zaczepienia
da powód, by trzymać, przekona by puścić

tak jakby filozof mordował futurystę
myślenie zjadało uczucia
telepatia drążyła serce
na przemian z termitami

skoro zło jest złem
to dlaczego dobro nie jest dobrem?
lepiej być w podpisanej szufladzie
czy zgubionym po drodze
liście bez adresata?

środa, 16 kwietnia 2014

give me the freedom to destroy


to nie morderca jest winny
ofiara sama nadziała się na nóż
nikt nie dotknąłby przecież
brzydkiej kobiety
w spódnicy do kostek;
czerwona płachta
usprawiedliwia byka

łatwo uwierzyć we własne zło
znaleźć wadliwy mechanizm
w dobrej przecież maszynie
pozornie
relatywnie

żyjąc w radioaktywnym świecie
przenikniesz promieniowaniem
wystarczy, że stoisz obok
- już jesteś zatruty

żyj tak, by mimo rdzy
nikt nie ściągnął cię z palca
nie wsadził do szuflady z biżuterią po babci
a przy następnej przeprowadzce
nie wyrzucił wraz ze starym dywanem

sobota, 12 kwietnia 2014

wystarczy podlać

dasz szczęście komuś - przypadkowemu
ważnemu
czasem niewłaściwemu

gdybyś tylko mówił
wiem, że powiedziałbyś, że warto
że nigdy nie chciałbyś zostać
dobrze zapowiadającym się pąkiem
zginąć od byle przymrozku
nie dać nikomu uśmiechu.

to takie proste;
napić się wody
zakwitnąć..

sobota, 5 kwietnia 2014

szlag by ten szlak

Po raz kolejny otwieram szufladę; o dziwo znów nie celem od lat tak u mnie oczywistym. Diametralne obroty powinny mieć swoje źródło rozpędu, u mnie zresztą tak potężne, że bez problemu pokonywały liczbę trzysta sześćdziesiąt. W zasadzie wystarczyło umieć się zatrzymać w tym jednym, połowicznym momencie. Zatrzymać się to osobliwe słowo w kontekście drogi do przodu, nigdy nie rozumiałam tego paradoksu. Wolałam biec, dostawać w twarz z pieprzonych gałęzi, potykać się o korzenie i gubić drogę. I co taki pokiereszowany człowiek może zrobić? Przecież każdy dostrzeże jego blizny, nikomu nie umknie szlak utrwalony w jego tęczówkach. Ale czy można kwestionować słuszność tego wyboru? Pokrętna trasa pokonana jednym tchem versus powolny spacerek przetartym traktem. To prawda, że nie lubicie rannych. Ci drudzy mają przecież gładszą skórę, młodsze rysy. Za to macie hemofilię. Zginiecie przez ledwie muśnięcie, kiedy nas wzmocni największy cios. Trwajcie w nieskazitelnej utopii, pewni swojej nietykalności i porządku, którego przecież zmącić nie sposób. Kiedy jednak od podniesionej głowy wysiądze wam szyja, nic nie da wam skulenie ogona i najżałośniejsze skamlenie. W końcu karma to coś, co kocha każdy pies, prawda? Nie dziwcie się więc, że zawsze was dorwie.

wtorek, 1 kwietnia 2014

charade you are

nie masz pokrycia.
nie ma za tobą nic, poza chwilą
nie masz mocy; jesteś bezsilne
pozornie szczere, z czasem nieaktualne
pod wpływem, znienacka
rzucone na wiatr, warte tyle, co nic

ty - sen, który przez zapis nie stanie się jawą
nieuchwytne wspomnienie, niewidzialna pamiątka
tak łatwo cię przekręcić, pozbawić znaczenia
zakwestionować, jesteś dwulicowe
czasem mówisz prawdę, czasem kłamiesz
a czasem jedno i drugie.

zaufam ci, gdy twoje brzmienie
rzeźbić będzie w kamieniu, nie w lodzie.






poniedziałek, 24 marca 2014

deszcz

Siedziałam po turecku na środku oceanu z puchowej pościeli. Jak zwykle szukałam inspiracji w obrazach, mogłam przeglądać je godzinami. Mimo cienkiej koszuli, którą miałam na sobie, moje ciało wrzało z zazdrości, a skóra co pewien czas pstrzyła się gęsio na widok marzeń spełnionych cudzymi szkłami.

Za oknem deszcz, monotonny szum przypominający, że życie wolno toczy się dalej, a słońce zrezygnowało z pocieszania wiecznie niezadowolonych ludzi. Zginając lekko przestarzałe żaluzje, zobaczyłam przemykające ukradkiem osoby odziane w długaśne płaszcze, kapelusze fedora, walczące z wiatrem tak prymitywną bronią, jaką jest parasol. Każdy po kilku sekundach nikł gdzieś za rogiem, w jakimś lokalu czy oficynie. Wyszłam zatem na ten mokry świat, stanęłam na środku ogromnej kałuży, mocząc przy tym przetarte trampki i spojrzałam w niebo, pozwalając kroplom rozmyć to, czym rankiem potraktowałam swoje zmęczone oczy. Za duży sweter przemókł nadzwyczaj szybko, przykleił się do mojego brzucha i pozwolił wodzie ściekać po moich nogach. Zimno? Niby tak, ale nic tak nie ostudzi niespokojnego ducha, któremu wiecznie nie po drodze jest być w jednym miejscu. Starczy.

Usiadłam, mokra, pościelowy ocean stał się trochę bardziej dosłowny. Spojrzałam w lustro na przeciwko łóżka, przypatrzyłam się kosmykom przyklejonym do umorusanej twarzy, wzięłam w rękę aparat i uwieczniłam swój żałosny widok. Lubie to zdjęcie, ma swoją historię, której nie powinien znać nikt, oprócz mnie, a to, czy pozna ją ktokolwiek inny, będzie zależne od tego, czy mogę nazywać siebie takim samym zaklinaczem czasu, jak ci, którzy doprowadzają mnie do szewskiej pasji.

niedziela, 23 marca 2014

zegar

- Chyba nie zdajesz sobie sprawy z tego, jak wielką jestem pułapką dla ciebie, prawda? - zapytał zegar.
Zebrałam kilka pustych kartek z kalendarza leżących na ziemi i zgniotłam je w kulkę, by cisnąć w gadającą tarczę.
- Myślisz, że zniszczysz mnie moją własną bronią, głupia? Rozwiń te kartki i zastanów się, o ile skuteczniejsze by były, gdyby znajdowało się na nich coś więcej niż data...
Pieprzone przedmioty znowu zaczynają do mnie gadać. Coś jest nie tak, cały ten pokój od jakiegoś czasu zdaje się tylko marudzić, szeptać, powtarzać swoje irytujące mantry. Zdjęłam ze ściany pieprzące ustrojstwo i wyrzuciłam je przez okno.
- Skoro wyrzuciłaś zegar, czemu nie zrobiłaś tego ze mną? - zapytała teczka z rysunkami.
- Mnie już dawno zostawiłaś, a obiecywałaś, że nigdy tego nie zrobisz - szepnął aparat.
Wszystkie książki pozlatywały z półki, wzburzając tumany kurzu. Mój dom jest nawiedzony. Jestem nienormalna tak samo jak wszystko to, co mnie otacza. Wzięłam swoją uśmiechniętą paczkę papierosów i zaparzyłam śpiewającą kawę. Siedziałam na kuchennym blacie i słuchałam komplementów dobiegających z wnętrza lodówki. To dziwne; większość przedmiotów mnie uwielbia, zadowolone szepczą moje imię i mówią, że jestem najlepsza. Nie wrócę tam, skąd przed chwilą wyszłam; gdzie każdy pieprzony, nienawistny wihajster tylko czeka na moment, by palnąć jakiś niemiły komentarz. Usłyszałam głośne wołanie z barku; okazalo się, że butelki znowu chcą ze mną poplotkować. Kochają mnie! Zresztą, ze wzajemnością. O ile milej siedzieć mi tutaj, niż w tamtym krytycznym towarzystwie.

Obudziłam się następnego dnia z bólem głowy. Otworzyłam oczy, spojrzałam na ścianę, usłyszałam ciche tykanie zegara... Zegara! Zapytałam, skąd się tu wziął, nie odpowiedział, tak samo jak wszystkie inne przedmioty. Usiadłam zdenerwowana, wzięłam kalendarz i dopisałam kilka planów na dzisiejszy dzień, żeby już nigdy nie musieć kłócić się z trybikową wredotą.

środa, 5 marca 2014

moll



kiedy opuszcza cię jej chłodny, znienawidzony dotyk
czujesz ulgę, prawda? 
zapomniany akord zaburza porządek durów.
rozkrusza silną już przecież konstrukcję
nie w pył; po prostu daje maleńkie ujście
czemuś, co chcąc nie chcąc zwie się
tęsknotą.
jak to możliwe, że pniemy się w górę po to,
by podziwiać widok tam w dole?
hen wysoko za długo nie zabawisz,
każdy turysta chce wrócić do domu.
to tam nam najlepiej?
gorycz ponad słodyczą;
kwestia charakteru, poczucia sensu.
jak gdyby łzy mówiły prawdę, a uśmiechy łgały.


środa, 26 lutego 2014

tło

Obraz na ścianie, mój ulubiony.

Na pierwszym planie jawiła się dziewczyna. Siedziała sama przy stoliku w ogródku, śłońce malowało rude refleksy na jej bujnych włosach. Była szczęśliwa; za okularami z pewnością skrywały się wesołe, kobaltowe oczy. W ręce trzymała kieliszek, tym razem skusiła się na białe wino. Kręciła delikatnie szkłem trzymając za stopkę, wpatrywała się w swoją ukochaną toń, jakby szukała w niej pocieszenia, które przecież już dawno nadeszło. Skórzana torebka na krześle, jej towarzysz dzisiejszego dnia. Jej wnętrze miało do zaoferowania dużo więcej, niż najwyborniejszy kompan. Pióro i dziennik, w którym zapisywała czasem kilka swoich myśli, polaroid ze świeżym filmem i kilka fotografii. Wzięła je do ręki, przejrzała i śmiała się cicho patrząc na obrazy, które udało jej się uwiecznić. Była zaklinaczem czasu; żadna chwila nie śmiała jej umknąć. Panicznie bała się starości, dlatego nie pozwalała wspomnieniom przemijać i znikać w odmętach swojej pamięci. Dopiła szybko wino, zebrała swoje manatki i pomknęła stukając obcasami wgłąb miasta. Szukała starych kamienic, miała kilka ulubionych miejsc, gdzie w ciszy paliła papierosy powoli puszczając siwe kółka. Ciekawskie spojrzenia turystów przeganiały ją stamtąd, kierując jej nogi w kierunku rynku. Kochała słodycze, przygladała się zawsze z dziecinnym uśmiechem witrynom sklepowym, wbiegała i kupowała kilka ulubionych ciasteczek zapakowanych w papierową torbę. Poszła do parku, kiedy jej spódniczka w szkocką kratę zatoczyła dwa koła, usiadła  z impetem na ławce i zajęła się swoim małym nabytkiem. Podzieliła się nim z kilkoma gołębiami, które się przypałętały, by za chwile przegonić je i pójść gdzie indziej. Dokąd? Sama nie wiedziała, miała ochotę cyknąć kilka pozornie nic nie znaczących ujęć, zajrzeć do sklepu po butelkę czerwonego trunku i zaszyć się w swoim sztalugowym świecie na ostatnim piętrze kamienicy. Dziś pracowała na balkonie, łapała ostatnie promienie zachodzącego słońca by za chwilę nasycić się zapachem letniego wieczoru. Gdy szła spać, zastanawiała się czy następny dzień również zostawi po sobie kilka barwnych fotografii, i czy zmory schowane pod łóżkiem przypadkiem nie wciągną jej tam, jak zwykły to robić jakiś czas temu.

Na drugim planie byli szarzy ludzie, nic nie znaczący dla całego obrazu, zwykły, powtarzający się wzór, tworzący kontrastowe tło dla barwnego przedplanu. 

sobota, 22 lutego 2014

szkło

mgła opadła, wzrok się wyostrzył.
witamina D - pogromca zmor
pory roku to tak naprawdę
pesymizm - realizm - optymizm

kolejny dzień w karmazynowym aromacie
kolejne upodlenie, a mimo wszystko
ziemia niczyja.

niedziela, 2 lutego 2014

kotwica


kotwica ciężko uderzyła o dno.
ktoś cicho zerwał pęta
by już zawsze biernie obserwowała
przepływajacy czas, chwile, emocje

tkwiąc w jednym położeniu
rozumiała więcej, znała te krople na wylot
wiedziała skąd płyną, dokąd zmierzają.

czekała na łańcuch już długo
żaden nie wytrzymał ciężaru
kruszył się, znów zrzucając ją w dół
widocznie nie ma potrzeby kucia mocniejszych ogniw.


piątek, 31 stycznia 2014

you better watch out, there may be dogs about!


szklana góra nie jest mitem
w zasadze tylko psy osiągają szczyt
szydząc z owiec, wpadam w ich stado
pies nigdy nie zagoni owcy wysoko
pod pretekstem ratunku uda się tam
wróci niebawem z wełną w pysku
mówiąc, że to był nieszczęśliwy wypadek
nikt nie widział, jak spychał ją ze skarpy.

chimera?
ktoś powoli na serce umiera.

0.00003913894
kolejna część mnie zginęła.

środa, 22 stycznia 2014

kap

Jaskrawość tej niezapisanej kartki z pamiętnika razi mnie w oczy. Nie, nie zabrakło mi nigdy atramentu, tak naprawdę zawsze mam przy sobie wieczne pióro. Po prostu za każdym razem, gdy skapuje z niego nawet największa kropla, rozpływa się w powietrzu nie muskając nawet arkusza. Zawsze zdąży zdmuchnąć ją porywisty wiatr, nie wiadomo skąd, nie wiadomo jak. Gdzie lądują te wszystkie kleksy, czyje kanapy brudzą? Lądują w studniach ściekowych, a może plamią eleganckie ubrania obcych ludzi... Cały świat upstrzony moją grafomanią, fragmenty których nie złożyłby i sam Sherlock. Bezdomne słowa rzucane w eter, irytujące porządnych, bawiące rozsądnych. 


Trzask.


Połamana stalówka już nigdy nie osieroci swych grafitowych łez.

poniedziałek, 20 stycznia 2014

clutching at straws

chwyć moją pomocną dłoń
poczuj tysiące niewidzialnych kolców 
cicho raniących, bezkrwawo, niewinnie
"Clutching at Straws" - mam powody, by kochać ten album
szukam tonących, by zostać ich brzytwą
wiem, że będą trzymać mnie mocno
jednoosobowy manicheizm. 

zniknąć, by nie zabić

dać zniknąć, by umrzeć.

albo wziąć pensetę

pozbyć się drzazg, usunąć yin
wrócić..



wtorek, 7 stycznia 2014

ubytek

przyjrzyj się mozaice.
widzisz jak potrzaskano
nasze niespójne myśli,
ułożono w jedno, względnie spójne
dzieło, którego twórcą jest samozwańczy artysta?
sworzył chaos; grę której zasady
zgubiły się wraz z pokruszonymi kawałkami
niepasującymi do całości.

podziwiasz ją
a drugiego dnia chcesz by zniknęła
wraz ze swoją nudą
przykrytą iluzją kolorów
niepowtarzalnych figur.


nagle

mały szklany ubytek, 
"dziura w całym"
każdy jej szuka, a przecież 
to ją widać od razu.
pozornie zaburza należyty porządek
choć tak naprawdę, przestała być tylko pionkiem
w grze, w której wygrywa się przegraną.


czwartek, 12 grudnia 2013

nie ma


  
w niespójnym fragmencie całości
cicho wybuchła bomba
potrzaskała konstrukcje ukryte
pod betonowym płaszczem
dym powoli się skroplił
znalazł zaszklone szczeliny
przykryte miękkimi zasłonami

nikt nie słyszał

jak głośno toczyły walkę
wszystkie ziemskie uczucia
nikt nie widział
jak przyszłość machała
powtarzającymi się akordami
nikt nie poczuł
jak zimny jest dotyk
najszczerszych słów.

poniedziałek, 9 grudnia 2013

tapczan

 Odkąd pamiętam nienawidziłam tej żółtej, otępiającej zmysły poświaty. Niewygodnego tapczanu, słowa które już dawno powinno wylecieć ze słownika tej wnęki. Na betonowym niebie zaistniała niewidzialna czarna dziura, nieznanego pochodzenia. Lubiła stołować się w mojej obecności, zajadała się ambitniejszymi myślami wypływającymi z mojej głowy. Siedziałam tak sobie na tym tapczanie, podrzucałam do góry małe, zmyślone okruszki. Dokarmianie udomowionego gołębia stało się nawykiem, a ja od lat łudzę się, że jest to ptak-bulimik, i pewnego dnia odda mi każdą skradzioną cząstkę mnie. Staję się powoli przedwojennym niewypałem, a jedną z moich ulubionych płyt jest 'The great destroyer'.