czwartek, 11 grudnia 2014

over the rising hills

Zapytasz kim jestem.

Odpowiedź nie będzie jednoznaczna, tak naprawdę na codzień zajmuję się niespójnością. Nie daj się zwieść moją pewnością siebie, nie słuchaj moich niereformowalnych poglądów. Nie dyskutuj, nieważne co mówię wczoraj, dzisiaj i jutro, ja zawsze mam rację. Rację na chwilę obecną, wtłoczoną do mojej głowy, wyrytą na skórze. Jesteście jednolici, wszyscy. Biegniecie do przodu, do tyłu, stoicie w miejscu - ruchem jednostajnym. Wszystko co czarne, jest dla was czarne; pominiecie tysiące odcieni, nie zauważycie jaskrawości tej żywej, tętniącej barwy. 

Wczoraj z głową w chmurach, planem w ręce i uśmiechem nie wierzyłam, że dziś wyląduję z poharatanym sercem i naruszoną konstrukcją. 

Sercem? Wiecznie pusty organ, za to grzmiący echem zbyt wielu zbyt szybko wypowiedzianych imion. Mój prywatny cichy zabójca. Zmiennocieplny; zależnie od sytuacji. Rozedrga ciało, pozwoli mu działać, za chwilę zaklnie go w bezruchu. 


Maksymalny poziom komplikacji to podobno intrygująca sprawa. Rozbierz mnie na części pierwsze, pobaw się trochę, by później udławić się jednym zatrutym kawałkiem. 


Degustacja trwa; egzotyczne smaki znajdują swoich amatorów. Są nowe, pełne, nieznane podniebieniu, wyraziste. Za to są obce, nie ufa się im jak swoiskim ziemniakom z kotletem i surówką.


Wszystkie imiona i tak zleją się w jedno, niemające kompletnie sensu słowo. Mogłabym wykrzyczeć je z pamięci ot tak; krzykiem beznamiętnym, jak nagłówki brukowców. Brakuje tej synestezji, by każde słowo brzmiało nie tylko  w uszach, a w każdej komórce ciała. Tak powstają warzywa, emocjonalne głazy; przystosowane do sytuacji. 


Ale pewnego dnia przejdę przez miasto ranem, w lekkiej mgle, czując zapach świeżego, niezmarnowanego jeszcze dnia, a niebo da mi oddczuć, że jestem na równi z nim; i tak pokonam całe zło i szarość; i nie uwierzę że na tym świecie nie warto mieć cienkiej, wrażliwej skóry. Ludzie, brzydcy jak spękane pięty, może nie poczują, jak wdepną w zardzewiały gwóźdź, ale nie drgną też od dotyku delikatnego piórka, nie poczują chwili przepływającej przez palce, skóra nie zapstrzy się gęsio na dźwięk gitarowych akordów.


I może wcale nikt nie wspomni, może dopisze do tej samej listy z pospolitymi klonami; nie każę być doceniona, nie muszę wpasować się w każdy system wartości; chcę po prostu zrozumieć, że to o czym myślę oparta o szybę, jadąc anonimowo zatłoczonym tramwajem, tak naprawdę jest na wyciągnięcie dłoni, mogę to musnąć palcem, poczuć, zachcieć i spełnić. 


Żyć. i czuć. i trwać.

dłużej, niż piosenka usłyszana w taksówce
mocniej, niż schlałeś się przedwczoraj
piękniej, niż dziewczyna na drukowanym obrazku
intensywniej, niż myśli na haju
szybciej, niż akcja na ostatnim meczu
jak nic, co dotychczas.